niedziela, 9 października 2011

Życie na loterii

   Karola poznałem na jednej z imprez u koleżanki. Wyróżniał się z tłumu. Z przyczyn, których nie mogłem jeszcze wtedy odgadnąć był jedyną osobą, która nie spożywała tam alkoholu. A mimo to świetnie wczuwał się w klimat. Niecodzienny talent powiedziałbym. Gdy w końcu nadszedł moment, w którym wszyscy zajęci byli wyszukiwaniem wygodnego kąta do spoczynku i tempo imprezki zwolniło niemal do zera, Karol zaproponował mi grę w orła i reszką na pieniądze. Mi, bo zdaje się, że oprócz niego byłem ostatnią w miarę trzeźwą osobą, która jeszcze trzymała się na nogach. Nie, nie dlatego że mam mocną głowę. Po prostu nigdy nie lubiłem nadużywać alkoholu. Oczywiście zgodziłem się na jego propozycję, bo powoli nuda zaczynała zalewać pomieszczenie ze wszystkich stron. Zasady gry były proste: jeżeli zgadnę co wypadnie to Karol daje mi stówę, jeżeli nie zgadnę to ja daję stówę jemu.
-To ile rzutów? - zapytał z nieskrywaną radością Karol.
-Dziesięć - odpowiedziałem bez chwili namysłu. Bo „dziesięć” to był nasz taki żarcik matematyczny w liceum.
-Eee, może jedenaście? Tak wiesz, żeby nie było szans na remis.
   Co za różnica? Przytaknąłem mu wzruszając ramionami i Karol czym prędzej wyjął monetę. Nie była to złotówka, dwuzłotówka ani nic z tych rzeczy. To była 20 dolarówka. Na rewersie widniał orzeł wyciągający szyję w locie. Natomiast awers przedstawiał statuę wolności, nad którą umieszczony został napis „liberty”. Wtedy jeszcze nie rozumiałem jak wielka ironia się z tym wiąże. W każdym razie przysiągłbym, że owa moneta była cała ze złota, a ważyła dużo, bo Karol „lubił czuć, że ją podrzuca”. Dlatego bez wątpienia jej wartość materialna była niemała. Dziwiło mnie to, że tak beztrosko wyjmuje ją z kieszeni i zaczyna podrzucać. Mniejsza o to.
   Udało mi się zgadnąć siedem razy co wypadnie. Wtedy Karol bez słowa wyciągnął portfel z kieszeni i wręczył mi trzy stówy. Patrzyłem na niego zgoła oniemiały z wyrazem kompletnego zdumienia na twarzy. Dla mnie była to tylko głupia zabawa, na którą się zgodziłem, bo przecież na bezrybiu i rak ryba. Dlatego kategorycznie odmówiłem przyjęcia kasy. Ale on nawet nie chciał tego słuchać. Stanowczo nalegał żebym wziął, więc co miałem niby zrobić? Wziąłem, w końcu od przybytku głowa w końcu nie boli, przy okazji dziękując opatrzności losu, że udało mi się zgadnąć tyle razy a nie mniej, bo nie chciałem myśleć co by było gdybym przegrał… Naprawdę czułem się skołowany i nie bardzo mogłem zrozumieć zaistniałą sytuację.
   Wiele się wyjaśniło wkrótce, bo przegadałem z tym dziwakiem sporo czasu. Okazało się, a jakże inaczej, że Karol jest synem właściciela kasyna. Któregoś dnia otrzymał od ojca właśnie ową złotą monetę i ochrzcił ją mianem „wyroczni”. Postanowił wtedy, że o każdym wyborze będzie decydował przez rzut ową monetą. I to o czym zadecydował los, stawało się dla niego imperatywem, a brak dostosowania się do wyniku rzutu był dla niego czymś w rodzaju profanacji. Której rzecz jasna nigdy się nie dopuścił. To było dziwne owszem, ale niesamowicie fascynujące. Taki „system podejmowania decyzji” nadawał jego życiu czegoś w rodzaju radosnej nieprzewidywalności, kompletnie eliminował rutynę i sprawiał, że spadał na niego deszcz przygód. Przygód o których opowieści słuchałem chłonąc każde słowo z mieszaniną niedowierzenia, podziwu i może nawet zazdrości. 
   Polubiłem gościa, przyznaję. Właściwie to nawet zaprzyjaźniłem się z nim. Często wychodziliśmy razem na miasto. Rany, Karol rzucał monetą, nawet jak wybieraliśmy kanapki w Subwayu! Pamiętam, jak pewnego razu czekając na metro zobaczyliśmy naprawdę niewiarygodnie piękną dziewczynę.  Ubrana była w żółtą sukienkę, świetnie uwydatniającą zacne walory jej ciała. Ale człowiek szybko zapominał o jej atrakcyjności stricte fizycznej, gdy spojrzał na jej twarz. Bo jej twarz po prostu przesłaniała wszystko inne. Bił od niej taki blask, że z jednej strony chciało się ją pochłaniać wzrokiem, a z drugiej nieśmiało opuścić wzrok. Tak delikatnych, idealnie kobiecych rysów na które spadały bujne blond cudowne loki nigdy nie widziałem. Reakcja mojego przyjaciela była oczywista. Zaprzęgnął „wyrocznię” do roboty.
- Jak wypadnie statua to podrywamy - rzucił z figlarnym śmiechem.
   Pomyślałem wtedy, jak wielkie możliwości otwiera zdanie wszystkiego na ślepy los i oddanie mu się z całkowitą wiernością. Bo przecież bez tego chyba nikt nie miałby na tyle odwagi, żeby podejść i zagadać tą piękność. Ale wiedziałem, że jeżeli wypadnie statua, Karol zrobi to bez chwili wahania. Z tym, że jednak wypadł orzeł… Sam nie wiem czy mnie to ucieszyło czy zmartwiło. Z jednej strony, znaleźć się przy takiej dziewczynie choćby na chwilę to jak dotknąć nieba. Z drugiej… zawsze byłem nieśmiały, więc cicho odetchnąłem.
- No nic, szkoda - skwitował Karol - najwyraźniej tak będzie lepiej, „wyrocznia” wie co dobre a co złe. Ale trzeba przyznać, że słodka, co? - dodał uderzając mnie w ramię - no i…
- No i ten biust! - dokończyliśmy razem i roześmialiśmy się z własnej prostoty.
   Później dowiedziałem się, że w ten sposób Karol poznał już wiele dziewczyn i na pewno jeszcze wiele pozna, w końcu jest wolny, bo niedawno zerwał z Anetą. Jak do tego doszło? To chyba oczywiste. Pewnego razu pokłócił się z nią i… zdał się na „wyrocznię”. Zaczęło w końcu do mnie docierać, że raczej nie wszystko jest tu takie zdrowe i sympatyczne jak się wydawało na początku.
   O ogromie dramatyzmu zdałem sobie sprawę, gdy poszliśmy na przejażdżkę rowerami. Jeździliśmy po jakiś pagórzastych okolicach, pełnych malowniczych widoków. W pewnym momencie natknęliśmy się na coś w rodzaju naturalnej wyskoczni. Za wyskocznią była długa droga w dół. Długa i cholernie stroma pełna kamieni i wybojów. Właściwie nie była to nawet żadna droga. I wtedy oczywiście Karol wyjął monetę. Jak wypadnie statua to bierze rozpęd i skacze w siną dal… To naprawdę było czyste szaleństwo. Zrozumiałem wtedy, że mój przyjaciel zupełnie wyłączył zdrowy rozsądek i przestał się nim kierować w życiu. Najzwyczajniej nie było miejsca na myślenie w takim sposobie życia. Nie wytrzymałem wtedy, złapałem monetę w locie i oddałem mu dopiero jak wróciliśmy do domu. Nie był na mnie zły, wyglądał tylko na zagubionego. Prawdopodobnie, po prostu nie wiedział czy ma być zły czy nie, w końcu nie mógł spytać „wyroczni”. To jeszcze bardziej mną wstrząsnęło, ale może to była tylko moja złośliwa nadinterpretacja.
   Minęło trochę czasu zanim odebrałem telefon i usłyszałem jego głos w słuchawce. Brzmiał dziwnie, ledwo co go poznałem. Brakowało w nim tej wesołości tak dla niego charakterystycznej. Pomyślałem, że nawarzył sobie w końcu niezłego piwa tym swoim podejściem. Umówiliśmy się na rowery i znowu pojechaliśmy w tamto miejsce z wyskocznią. Karol wyglądał kiepsko. Jego oczy straciły blask, twarz była blada i bez wyrazu. Gdy dotarliśmy na miejsce zszedł z roweru i stanął na skraju skarpy.
W milczeniu przyłączyłem się do niego. Przed moimi oczami wyrosła wielka, otwarta przestrzeń. Śladami mojego przyjaciela zapatrzyłem się przed siebie, bo widok był rzeczywiście bajeczny. Wiatr, zmora rowerzystów, napierał ze wszystkich sił, a my tylko staliśmy i nic nie mówiliśmy. Podobno przyjaciel to osoba, przy której można swobodnie milczeć. W tym momencie nie miałem wątpliwości, że Karol jest dla mnie przyjacielem.
- No więc o co chodzi? - przerwałem jednak niekończącą się chwilę ciszy. Ciekawość szczerze zaczęła mnie palić.
- Zgubiłem „wyrocznię”… - odpowiedział zmęczonym głosem.
   Nie, nie sądzę, żeby ją zgubił. Dla mnie jasne było, że ktoś inny sobie przywłaszczył monetę, ze względu na jej wartość. Właściwie dziwiłem się, że tak długo udało mu się ją utrzymać przy sobie, skoro machał nią na prawo i na lewo. Zresztą jakie to ma znaczenie, monety nie ma i tyle. Być może wiele osób by się najzwyczajniej roześmiało i wzruszyło ramionami na moim miejscu. No bo też mi coś, jakaś głupia moneta zniknęła, ludzie mają dużo większe problemy i nie płaczą. Ale każdy z nas ma swój wewnętrzny świat i swoje tragedie, dla innych niezrozumiałe, natomiast dla doświadczających niezwykle bolesne. A ja na tyle zdążyłem poznać mojego przyjaciela, żeby zrozumieć czym była dla niego „wyrocznia”. Tlenem. Pierwiastkiem niezbędnym do życia. Mógłbym mu powiedzieć, że przecież może kupić sobie jakąś inną monetę, w końcu kasy ma jak lodu. Problem był jednak taki, że to nie była zwykła moneta. To był talizman. Talizman, o którym faktycznie można by powiedzieć, że wiedział co jest dobre a co złe. Posłuszeństwo względem „wyroczni” wychodziło Karolowi z reguły na dobre. Dlatego, co tu ukrywać, nie miałem pojęcia co mam powiedzieć przyjacielowi. Usilnie myślałem co należy zrobić w owej sytuacji, niestety bezskutecznie.
- Odkąd zgubiłem „wyrocznię” nie jestem zdolny do niczego… leżę tylko w łóżku i gapię się w sufit. – rzucił po dłuższej przerwie.
- Jakoś, żeby do mnie zadzwonić i się spotkać nie potrzebowałeś wcale konsultacji z rzecznikiem losu - zaoponowałem.
- To nie to samo…
- No jak nie jak tak - rzuciłem z cieniem złości i odwróciłem się, znowu wlepiając spojrzenie przed siebie. - Nawet nie zauważyłeś, jak stałeś się niewolnikiem hazardu. - kontynuowałem po chwili - Właściwie to zamieniłeś całe swoje życie w jeden wielki hazard. Straciłeś panowanie nad życiem. Zapomniałeś, co to znaczy samemu podejmować decyzję na podstawie racjonalnych albo emocjonalnych przesłanek. Fakt, że jak dotąd miałeś szczęście, ale jeżeli ono miałoby się teraz odwrócić to może nawet i lepiej, że zgubiłeś „wyrocznię”. Teraz musisz się na nowo usamodzielnić, przypomnieć sobie jak to jest być za sterami. - spojrzałem na niego, ale nie mogłem odczytać czy ta krótka mowa parenetyczna zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie.
- Taa, nie mam wyjścia. Tylko, że już nic nie będzie takie samo.
- No na pewno nie takie samo, ale może być lepszo, nie? Biorąc pod uwagę, że łeb to w końcu masz jak sklep, tylko nie miałeś okazji z niego korzystać. Wiesz, podejmowanie samodzielnie decyzji to naprawdę wielka frajda, zobaczysz. Jak coś to cię nauczę. Jestem ci to winien, sam od ciebie się wiele nauczyłem  - zamilkłem na chwilę po czym dodałem - powodzenia na nowej drodze życia - i jego zwyczajem walnąłem go po ramieniu. Tylko tak nieco mocniej, bo nazbierało mu się.
   Z czasem Karol dochodził do siebie. Trochę jak osoba po ciężkim wypadku poddana rehabilitacji. Ale w końcu nauczył się normalnie funkcjonować. Wręcz dużo lepiej niż poprzednio, bo to zdolny człowiek. I zszedł się nawet na nowo z Anetą. Heh, dopiero wtedy zrozumiałem dlaczego Aneta tak tajemniczo mrużyła oczy, gdy w rozmowie z nią niechcący wygadałem prawdziwą przyczynę dla której Karol z nią zerwał… 

11 komentarzy:

  1. Wygodnie tak. I strasznie w taki sposób się uzalleżnić od przedmiotu. Podobnie, jak w filmie yes man. To w pewien sposób potwierdza, że wszystko jest w nas - możemy robić rzeczy, które normalnie nasz mózg nam ogranicza ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak, możemy wszystko jeżeli mamy na to odwagę.
    "Szczęście sprzyja śmiałym" jak to kiedyś Terencjusz stwierdził.

    OdpowiedzUsuń
  3. zakląć swój los w rzeczy, dla mnie nie do pomyślenia. Z drugiej strony jaka wolność od myślenia , ile wiary..tylko w co?
    Czasem chciałabym się oderwać od swojej głowy, ale nie decydowałby o moim losie kawałek materii lecz cos głęboko duchowego, pierwotnego i mądrzejszego. jeszcze się temu nie poddałam, choc przeczuwam, że nic lepszego nie istnieje.
    Kwestia wiary w naszego uwewnętrznionego boga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdybym potrafił odnaleźć coś takiego w sobie to też bym się na to zdał. Niestety, nie wierzę, że mi się przytrafi taka opcja, więc staram się polegać na chłodnej kalkulacji. Ale jakoś wcale mi to na dobre nie wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ejj.. Dobrze, że są marzenia.. i wytyczne, ale.. Zdać się całkiem na ślepy los???? A TO w środku nie istnieje???? Opisywałeś dziewczynę... To rzecz była? Wyjdzie-nie wyjdzie to tak znikąd? Nie podszedł , nie usłyszał barwy jej głosu, nie poczuł energii płynącej na "TAK" albo na "NIE" ... Okładka czasopisma tam stała? Cyborg? Dmuchana lala? Po co Mężyźnie potrzebna Kobieta? Takich pytań nie ma, jak podchodzisz?... To po co to wszystko?

    OdpowiedzUsuń
  6. Przyznaję, że trochę mnie zaskoczył ten komentarz i jest dla mnie nieco niezrozumiały.
    Wydaje mi się, że ten tekst ostatecznie nie pochwala do końca zdawania się na ślepy los. W ogóle to swoją drogą takie podejście w tak absurdalnej formie jaką tutaj przedstawiłem nie istnieje.
    Opisywałem dziewczynę z wyglądu, gdyż jest to najważniejszy czynnik jaki się bierze pod uwagę PRZED tym zanim się ją zagada.

    OdpowiedzUsuń
  7. Rotek, sorry, ja z innego świata jestem, taka trochę kosmitka... Wierzę w to, że nasze decyzje tak naprawdę pochodzą ze środka.Mózg może przeanalizować , ale i tak wyboru dokonujemy wnętrzem. Czasem to się pokrywa, czasem nijak nie ..Ale w dłuższej perspektywie dopiero można ocenić. Tak mnie jakoś "ubodło", że druga istotę można traktować jak "rzecz" - decyduje o tym moneta...
    Wygląd... nie do końca tak... bo co to wygląd? Myślę że bardziej wyobrażenie... Jak będzie Ci smutno i źle, to bardziej do wełniastej czapki wzrok przytulisz, niż do cekinów i kryształków.. Może dlatego tak piszę, że poszukiwania mam za sobą i już wiem, czego chcę? Ale czasem zastanawiam się, co się dzieje z takimi dziewczynami ufnymi, prostolinijnymi, gdy moneta zadecyduje, że ktoś do nich podszedł, a potem moneta decyduje, że odszedł...

    OdpowiedzUsuń
  8. Wygląd według badań jest bardzo istotny.Choćby dlatego, że piękno automatycznie kojarzy się większości osób z dobrocią. Wystarczy spojrzeć na bajki, gdzie często dobrzy bohaterowie są urodziwi, a ci źli już nie ;) Oczywiście pomijając takie, które właśnie chcą nas przekonać, że aparycja nie ma znaczenia, jak powiedzmy Piękna i Bestia. Tylko, że Piękna też jest przykładem pięknej i dobrej.
    To nie do końca chodzi o to, że moneta w pełni kształtuje decyzje, bo pierw musi pojawić się impuls, żeby z niej skorzystać. Rzut monetą to drugi etap, który daje czerwone lub zielone światło dla JUŻ postanowionego zamierzenia.
    Niemniej dzięki za komentarz, zawsze warto znać punkt widzenia innych osób :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...