niedziela, 30 stycznia 2011

Jak w szwajcarskim zegarku.


   Poszedłem sobie wczoraj na spacer. Jako że nie znam jeszcze dobrze okolicy, wylądowałem w jakiejś bogatej dzielnicy. Upchana była nowymi, serdecznie wyglądającymi domkami, a przy każdym stały po dwa nowiutkie, przyjemnie wyglądające autka. Nie były to jednak tak spektakularne widoki jak w Podkowie Leśnej(tęsknie za tobą moja kochana mieścino), gdzie jeżeli kogoś stać, żeby kupić działkę to od razu stawia pałac dla samej służby, a sobie buduje zamek? fortecę? cytadelę? W każdym razie coś ogromnego, kunsztem dorównującemu Wiszącym Ogrodom . W ogóle tutaj nie ma gdzie chodzić na spacery. Brakuje mi cholernie lasu. Ale to pół biedy, bo najgorsze jest to, że nie ma z kim chodzić.
   Ale wracając do tematu, wędrowałem sobie wśród tego labiryntu domów i moją uwagę przykuła parka owczarków niemieckich. Mój brat chciał mieć owczarka niemieckiego, ale tata wybrał berneńskiego psa pasterskiego. I całe szczęście! Gdy patrzyłem na te owczarki to wiedziałem, że przymiotnik ‘niemiecki’ nie został wyssany z palca. Te psy są brzydkie. Bardzo. Jak ja. Czyli naprawdę bardzo brzydkie. Legendarnie brzydkie. Serio. Poza tym gdy im się bliżej przyjrzałem, zdałem sobie sprawę, że wyglądem przypominają niemiecką flagą, co przypieczętowało sprawę. Z drugiej jednak strony, nie wątpię, że są to psy niezmiernie inteligentne, łatwe do wytresowania i zdyscyplinowania. No właśnie, zupełnie jak sami Niemcy. Bo oni po prostu zostali stworzeni do wchłaniania schematów i postępowania według nich, czego wynikiem jest niesamowita precyzja i jakość wytwarzanych produktów. Na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że Niemcy to kraj płynący mlekiem i miodem. Ale tak naprawdę jest to kraj ociekający pragmatyzmem i pedantyzmem. To kraina samoczyszczących się sedesów i dróg, które są w stanie odbić asteroidę. I nie mówię, że to złe, gdyż uważam, że to dobre. Możecie czuć awersję do Niemców za to co nam zrobili w przeszłości. Możecie się wyśmiewać z ich poczucia humoru mówiąc, że już nawet twórcy polskich komedii romantycznych mają lepsze gusta. Możecie nienawidzić ich języka, który faktycznie brzmi jak rozchwiany emocjonalnie, styrany traktor, który wszystkimi siłami stara się odpalić, jednak nie daje rady. Ale to nie jest przypadek, że nacja która przegrała dwie wojny światowe i musiała płacić niebotycznie astronomiczne kontrybucje oraz tak naprawdę nie stanowi nawet jednolitego państwa, dzisiaj jest największą potęgą gospodarczą europy. Możecie mnie zlinczować, ale uważam że należy im się szacunek i cichy podziw. Naprawdę moglibyśmy się dużo od nich nauczyć.

piątek, 21 stycznia 2011

Przepraszam, którędy do Szczęścia?


   Gdzie leży szczęście? Zapytany o to Google Map entuzjastycznie przystąpił do poszukiwań i już po chwili nieprzyzwoicie radośnie merdając ogonem podał mi współrzędne (kto go nauczył tak sprawnie aportować?). Otóż Szczęście leży gdzieś pod Radomiem. Ale nie Google Mapo, przykro mi, ale nie o to mi chodziło. Udałem się więc do Ojca Google Mapa, czyli do jego wszechwiedzącej Googlowatości Google.Com`a I Wielkiego, ale on również nie wie gdzie jest szczęście. Owszem coś tam niby podejrzewa. Gdy uciąłem sobie z nim pogawędkę przy herbatce, zarzucił mnie tonami teorii o szczęściu. Ale żadna do mnie nie przemówiła. Gdyby posmarować kromkę chleba jedną z tamtych teorii to powstałaby pierwsza na świecie niejadalna kanapka (co trochę gryzie się z definicją kanapki, bo ja jestem święcie przekonany, że kanapka jest po to żeby była jadalna). Moim zdaniem szczęście leży gdzieś za Jeziorem Marzeń, daleko na wschód od Kanionu Kłopotów i nieco na południe od Krainy Nadziei i Złudzeń, a wchodzi się do niego przez Łuk Triumfalny zbudowany ze szczerego, pachnącego piernika i w centrum zastaje się fontannę mlekiem i miodem płynącą.
    Gdyby szczęście było kobietą, to była by to kobieta o nieskazitelnej, perfekcyjnej urodzie, która jednym trzępotnięciem rzęsą zmusiłaby cię do udawania kurczaka w tłumie wygłodniałych lisów.  Przy okazji byłaby nieprzekupna, a wszelkie próby jej poderwania kończyły by się bardzo bolesnym doświadczeniem zwanym pieszczotliwie ‘liściem’.  Tylko co z tego, jeżeli całe swoje życie spędziłaby w jakimś schronie atomowym 10 km pod ziemią i tyle byśmy ją widzieli.
    Jak byłem jeszcze mały i mądry (tak kiedyś byłem mądry) podjąłem pierwsze badania na temat szczęścia. W związku z tym, że w sumie nie było to tak dawno, to już wtedy zdążył się rozszaleć konsumpcjonizm. Zatem założyłem, że podstawą szczęścia jest posiadanie dóbr materialnych. Wychodząc z tej konkluzji, dotarło do mnie, że żeby być szczęśliwym trzeba mieć wszystko to co się chce. A żeby mieć wszystko co się chcesz wystarczy, że nie będziesz chcieć więcej niż posiadasz. Logiczne. I zapragnąłem to wprowadzić w życie. Tak po prostu nic nie chcieć. I chyba mogę dziś powiedzieć, że mi się to całkiem udało. Doszło nawet do tego, że jak dostaję od kogoś banknoty to owszem, uśmiechnę się, podziękuje uprzejmie, kulturalnie wszystko przeprowadzę. Tylko co ja z tą kasą zrobię? Oprawię w ramkę i powieszę na ścianie? Pobawię się w origami i złożę różę? A może użyję jako papierka do zawijania gumy do żucia? Nie no to ostatnie może nie, jakiś szacunek do pieniądza trzeba mieć. Poza tym gumy do życia wypchane są aspartamem jak mech pierwiastkami promieniotwórczymi w okolicach Prypecia. Oczywiście należy uwzględnić, że jestem na utrzymaniu rodziców, więc dach nad głową i wyżywienie mam za darmo.
    Czy zatem jestem szczęśliwy? Oczywiście, że nie! Bo po pierwsze to, że nic więcej nie chcę wcale nie oznacza, że cieszę się tym co mam. Bo po drugie dotyczyło to tylko rzeczy materialnych a nie tych innych. (Na przykład dalej chciałbym być znów mądry). A po trzecie, założenie, że tylko posiadanie daje szczęście jest głupie! (Tak wprawdzie byłem wtedy mądry, ale nawet geniusze mogą się mylić)
Dzisiaj uzbrojony w najnowszą, najbardziej aktualną, Maximus Optimus rzeczową i konkretną wiedzę mogę powtórzyć za wielkimi głowami jakie są składniki szczęścia:
-Spokój ducha, brak natręctw czy innych problemów z głową
-Dobre zdrowie, wolność od problemów fizycznych i w ogóle bycie pełnym sił i energicznym
-Dobre relacje z ludźmi, posiadanie kogoś o kogo się troszczy i kto troszczy się o nas
-Poczucie sensu i celu w życiu
-Niezależność finansowa
-Samorealizacja, poczucie własnej wartości i szacunek do siebie
    No dobra, wykułem się teraz tego na pamięć, tylko że dalej kurwa nic nie wiem. I szczęścia na horyzoncie wciąż nie widzę, i chyba nie zobaczyłbym nawet jakbym użył domowego teleskopu Hubble`a.  Heh, ja nawet nie znam odpowiedniego azymymutu…
    Na koniec przypomniałem sobie jeszcze, że mimo iż każdy z nas pragnie szczęścia, to każdy ma inny sposób na jego osiągnięcie. Zatem wbrew temu co poniektórzy spece od marketingu chcą nam wmówić, nie ma żadnej uniwersalnej recepty na szczęście. Jesteśmy zdani tylko na siebie w poszukiwaniu swojego raju. Szkoda. Chociaż w sumie pozostaje nam jeszcze wszczepienie elektrod w ośrodki odczuwania przyjemności w mózgu i nadużywać ich stymulacji… Ale o nauce to nie dzisiaj.

środa, 12 stycznia 2011

Umysł uszyty nad miarę


   Człowiek… najbardziej zaawansowana forma życia na naszej planecie. Jako, że fizycznie praktycznie jesteśmy bezbronni na przestrzeni dziejów selekcja naturalna sprzyjała tylko tym, którzy wykazywali się największym rozsądkiem i sprytem. W wyniku tego całego zamieszania staliśmy się gatunkiem, który intelektem kompletnie zdominował całą resztę fauny. Żadne inne zwierze nie dorasta nam do pięt. I nieważne czy jesteś osobą o której mówi się, że częściej bywa na Saturnie niż używa głowy, czy wybitnym naukowcem, który jest o krok od opracowania rewolucyjnej metody zmuszenia kota do posłuszeństwa bez użycia Whiskasa. W każdym przypadku fakt jest jeden i niezaprzeczalny: jesteś zajebisty. Posiadasz coś czego wartości nie da się wyrazić żadną walutą. Twój mózg wykonuje tysiące operacji w każdej mijającej chwili. Dysponujesz niewyobrażalną mocą obliczeniową, której nie sprostają jeszcze długo najznakomitsze superkomputery. Jesteś ukoronowaniem ewolucji, najgenialniejszym jej tworem. Zwieńczeniem dzieła.  Tylko czy zawsze ta nasza elitarność wychodzi nam na dobre? I nie chodzi mi tu wcale o przesadny rozwój cywilizacji, niebezpieczne wynalazki czy szalonych geniuszy jak Teodor Kaczyński.
   Wcisnę się trochę wspomnieniami w minione lato. Piękne było, prawda? Na szczęście już niedługo kolejne.  W każdym razie trafiło się tak, że zamieszkały z nami szerszenie, gdzieś tam znalazły sobie wygodny, wymarzony własny kąt na strychu(nielegalnie!).  A że to bardzo towarzyskie są stworzonka, więc składały nam częste wizyty(niechciane!). W końcu zawitał do mnie jeden z nich, taki naprawdę przypakowany bydlak, który równie dobrze co dziabnąć to mógłby mnie porwać do swoich i zażądać okupu od moich rodziców. I mimo, że przekomicznie wyrżnął łbem o szafkę to wcale nie było mi do śmiechu. Walczyć czy uciekać? Nie mogłem uciec, przecież nie zostawię mojego komputera na pastwę owada. Jednak zabijać też nie lubię, ale co począć, albo on albo ja. Chwyciłem ręcznik, który trzymam w pokoju na czarną godzinę i zaatakowałem go prawym sierpowym. Usłyszałem tylko jak z wielkim impetem rąbnął w ścianę. Problem był jednak taki, że nie miałem pojęcia gdzie. Mimo, że przeczesałem cały pokój 2 i pół raza to go nie odnalazłem. Trochę się zaniepokoiłem, no bo jak to tak do przeciwnika się odwrócić miałem teraz plecami? Musiałem to jednak jakoś przełknąć i siedziałem nieco nerwowo w pokoju udając, że jestem zajęty, ale tak naprawdę byłem w stanie pełnej gotowości.  Nie mogłem dać się zaskoczyć.
   Po jakiś 2 godzinach w końcu go namierzyłem. Tzn. sam dał się zlokalizować. Pełzał po moim łóżku, potykając się o każde włókno tkaniny, ciągnąc za sobą odwłok resztkami sił. Każdy następny jego krok był heroicznym wysiłkiem. Na pół żywy, byle przed siebie. Jeszcze jeden krok. I dalej. Nie znam się na fizjonomii szerszeni, ale jestem pewien, że na jego twarzy malowała się zawziętość. Nie, na pewno  nie ubolewał nad swoim losem. Wiedział co ma robić i po prostu to robił, nie było mowy o jakimkolwiek wahaniu. Patrzyłem na jego mozolną, pełną bólu wędrówkę z wielkim podziwem. Zaimponował mi…  Jego mały, nieskomplikowany móżdżek ,czy co on tam posiada, nie był w stanie przeprowadzić analizy sytuacji. Nie powiedział mu, że sprawa jest przegrana albo żeby sobie odpuścił. Nie miał o tym pojęcia, więc brnął przed siebie, walczył do samego końca. Bo w jego przekonaniu przecież nie można inaczej, nie widział w ogóle innej opcji. Bohater! Naprawdę byłem pod ogromnym wrażeniem jego determinacji. Chciałem do niego mówić wręcz mistrzu. Wiem, że to wszystko zdaje się głupie, ale taki już jestem. Cóż dalej mi pozostawało. Z wielkim bólem serca dobiłem go i wyrzuciłem.
   A jak my zachowujemy się w momencie wystąpienia ciężkich okoliczności? Wydaje mi się, że nasz super hiper wyrafinowany, ogromny i pofałdowany mózg nie tylko wywiesza białą flagę w sytuacji kryzysowej, ale wręcz ośmielę się stwierdzić, że on sam przyczynia się do jej wystąpienia swoją zbyt intensywną pracą, podczas której produkuje nadmiar niechcianych, zgoła zbędnych myśli.  I czasami właśnie zazdroszczę takim owadom. Żadnych dylematów, wszystko jest łatwe, klarowne i właściwe.

środa, 5 stycznia 2011

Prawo Dżungli


   Mizerne, długie i naciągne, ale skoro napisałem to zamieszczam. Nie przyjmuję reklamacji za stracony czas.

  Wspinali się od jakiegoś czasu stromą ścieżką na górę przypominającą kształtem zamarznięty płomień. To nie pierwsza taka góra, którą zdobywali, ale ta zdecydowanie była najwyższa. Dziewczyna miała nadzieję, że to już ostatnia. Że nareszcie znajdą tutaj to czego szukają już od kliku miesięcy. Była naprawdę bardzo szczęśliwa, wyprawa okazała się być fascynująca, ale czuła się już zmęczona i tęskniła za rodzinną wioską.
Wszystko zaczęło się od tego, gdy Sevil wpadł jak burza do jej domu i wielce podekscytowany zaczął opowiadać o odkryciu którego dokonał. Wyciągnął ją na spacer i z niezwykłym przejęciem mówił o istnieniu jakiegoś magicznego artefaktu, dającego nadzwyczajną moc i wyglądem przypominającym gwiazdę.
  Zabawne. Kiedyś rozmawiając z mamą powiedziała jej, że tak bardzo chciałaby, żeby na świecie był zawsze pokój i ludzie żyli ze sobą w zgodzie.  W odpowiedzi od mamy usłyszała po prostu suche
„A ja bym chciała mieć gwiazdkę z nieba”. Eh, gdyby tylko wtedy była w posiadaniu tego dziwnego artefaktu to by go wręczyła mamie i może wtedy świat zmieniłby się na lepsze.
  Sevil wyrwał ją w tym czasie z zamyślenia łapiąc za rękę:
- Chcę znaleźć ten artefakt. I liczę, że mi w tym pomożesz - powiedział patrząc jej głęboko w oczy.
Oczywiście, że pomoże. W końcu go kocha. Jest dla niej wszystkim. Jest jej dzielnym wojownikiem. Podziwiała jego siłę woli, zdecydowanie i inteligencję. Czuła się przy nim bezpiecznie. Ufała mu bezgranicznie.  Nawet przez głowę jej nie przeszło, aby podważać istnienie tego przedmiotu. Jeżeli Sevil mówi, że taki istnieje to znaczy, że istnieje i kropka. Oczywiście w ich związku, nie zawsze było kolorowo. Na początku było dużo zgrzytów, bo narzucał jej swoją wolę. Właściwie nie miała nic do powiedzenia. Ale w końcu przyzwyczaiła się, podporządkowała. I była szczęśliwa. A teraz będzie miała okazję być z nim sam na sam, całe dnie. Na samą myśl jej dusza promieniała.
-Pewnie! Brzmi jak niesamowita przygoda! - odpowiedziała uśmiechając się radośnie - Kiedy chcesz wyruszyć?
-Jutro z rana - odparł krótko.
  I tak znaleźli się tutaj. W tym urzekającym miejscu, gdzie natura kształtowała finezyjne kształty ze skał. Gdzie las tętnił życiem, a z wysokości rozciągał się zapierający dech w piersi widok na łąki i inne szczyty. Zatrzymała się i spojrzała w rozległą przestrzeń. Ogarnęło ją przyjemne uniesienie. Kompletnie zapomniała o zmęczeniu, chciała tańczyć, śpiewać i śmiać się. Podbiegła do Sevila i zarzuciła mu ręce na szyję.
-Pięknie tu, prawda? Prześlicznie! - brakowało jej słów, żeby się wyrazić.
-Owszem - przyznał jej rację - ale musimy iść dalej.
  Zauważyła, że z każdą chwilą, która zbliża ich do szczytu stawał się coraz mniej rozmowny. Jeszcze do niedawna potrafili rozmawiać przez długie godziny. Może to przez to, że powietrze staje się coraz bardziej rozrzedzone i Sevil stara się oszczędzać siły? W takim razie ona też powinna. Dalej szła już milcząc, ale uśmiechając się do przelatujących ptaków, rosnących mchów czy do wiatru. W ogóle do wszystkiego. Szli aż dotarli do końca ścieżki. Znaleźli się na półce skalnej, przed nimi znajdowała się pionowa ściana. Nie dało się iść dalej. Chłopak badawczym wzrokiem przyglądał się skale. Wyobraziła sobie zawód, którego musiał właśnie doświadczyć. Znowu fiasko, a tym razem wydawał się być taki pewny siebie.
-No ale przynajmniej widoki są piękne… nie? - próbowała go pocieszyć, jednak jej wypowiedź zabrzmiała dziwnie żałośnie.
Nie zwrócił na nią uwagi. Kontynuował badanie skały.
-Połóż tutaj rękę - powiedział w końcu i wskazał miejsce na skale opatrzone ledwie widocznym tajemniczym znakiem -i pomyśl o czymś co najbardziej cenisz w życiu.
  Zrobiła tak jak polecił. Bez chwili zastanowienia pomyślała o miłości. Przed oczami stanął jej świat, w którym wszyscy ludzie miłują się nawzajem, kierują się dobrem drugiego człowieka i nigdy nie skalali się kłamstwem. Na jej twarzy automatycznie wymalowało się szczęście. Sevil bacznie się jej przyglądał. Miała 19 lat a wciąż wyglądała jak dziecko. Wydawała się taka delikatna. Jeden lekki dotyk, a rozpadnie się na milion drobnych kawałków. Ten jej mały nosek, nieco pyzate policzki, czoło na które spływały kosmyki złotych włosów, falujące teraz na wietrze, a pod nim wielkie, niebieskie, wiecznie roześmiane oczy. Była kwintesencją niewinności. Drgnęła nagle, gdy usłyszała rozchodzący się wewnątrz jej głowy basowy głos: możesz wejść. Gwałtownie rozejrzała się dookoła. W tym samym momencie powietrze zawibrowało, a na środku skały pojawił się obszar, który zdawał się falować.
-Dobra robota - pochwalił ją chłopak.
  Podszedł i ostrożnie dotknął falującego miejsca. Jego palec zdawał się zanurzyć w skale. Zrobił krok na przód, przekroczył portal i znikł. Ruszyła się za nim.
Znaleźli się w całkowicie zamkniętym pomieszczeniu, zapewne w samym sercu góry. Jedynym źródłem światła była ognista kula lewitująca nad piedestałem w samym środku pomieszczenia. Zbliżyli się do niej powolnym krokiem.
-To to? - zapytała, nieco oszołomiona jaśniejącym obiektem.
Skinął głową nie odrywając oczu od kuli.
-Czyli udało nam się! Tak się cieszę! - uśmiechnęła się do niego.
  Nie odpowiedział. Błyskawicznie wyciągnął sztylet i wbij jej pod żebra nim zdążyła się zorientować co się dzieje. Poczuła jak zimna stal z łatwością rozcina jej ciało. Jej źrenice rozszerzyły się z przerażenia. Świat zawirował. Żeby nie upaść objęła ręką szyję chłopaka a głowę oparła na jego ramieniu.
-Dla… dlaczego? - wyjąkała z niedowierzeniem. Z jej oczu płynęły łzy. Jedna po drugiej, druga po trzeciej… Nie z fizycznego bólu bynajmniej. Była w takim szoku, że ten zszedł na dalszy plan.
-Choćby dlatego, że nie jesteś mi już potrzebna - odpowiedział spokojnie.
-Ale… ja.. cię… kochałam… - z trudem wypowiadała słowa. Szybko uchodziło z niej życie. Miała wrażenie jakby czas zatrzymywał się w miejscu. Słowa Sevila płynęły bardzo powoli z oddali.
-Ojej - prychnął - Zrozum, właściwie to wyświadczyłem ci przysługę. Jesteś taka naiwna. Na tym świecie nie spotkałoby cię nic oprócz cierpienia. Urodziłaś się po to, żeby cię wykorzystać. - powiedział po czym wyrwał sztylet i zrzucił ją z siebie. Upadła na plecy. Ujrzała jeszcze przez chwilę sylwetkę chłopaka, jego obnażone kły w bezdusznym uśmiechu i ostrze ociekające jej własną krwią. Po czym świat zaszedł mgłą.  
 Wciąż nie docierało do niej co się stało. Skuliła się do pozycji embrionalnej i zamknęła oczy. Zaczęły nawiedzać ją różne wizje z przeszłości. Wydawało jej się, że jest znowu dzieckiem. Bawi się z innymi maluchami na placu w centrum wioski, gdy nagle dostrzegła stojącą pod ścianą postać małego chłopca.
-Rozmawiasz ze ścianą? - podeszła i zapytała.
Chłopiec rzucił jej tylko spojrzenie spode łba i nie odrzekł ani słowem. Znowu ktoś przyszedł się z niego nabijać. Kiedyś im wszystkim się odpłaci pięknym za nadobne! Kiedyś się zemści…
-Bo wiesz, kiedyś słyszałam, że ściany mają uszy - próbowała nawiązać kontakt, nie zdając sobie sprawy, z tego co oznacza jego reakcja - I gdy jest mi smutno to ja z nimi rozmawiam. Ale one nigdy nie odpowiadają - zawahała się, po czym dodała - jak masz na imię?
- Sevil - odpowiedział po długiej chwili milczenia.
Szybko się zaprzyjaźnili, aż pewnego dnia, powiedział jej, że ją kocha i chce z nią być. To był najszczęśliwszy dzień w jej życiu.
  Wizja się rozmazała.
Znajdowała się teraz w mieście. Mama ją tutaj zabrała, bo musiała dobić jakiegoś interesu. Poszła do jakiegoś domu, a jej kazała cierpliwie czekać pod wejściem. Ale ona nie miała w zwyczaju stać i nic nie robić. Urządziła sobie wycieczkę krajoznawczą po mieście, które wydawało się jej tak wielkie i wciągające. Idąc przed siebie natknęła się na ludzi pracujących na budowie, a wśród nich młodego chłopaka, który ewidentnie był za młody i za słaby do tej pracy.
- Czemu pracujesz?- nie omieszkała się go zapytać - Mama mi zawsze mówiła, że praca jest dla dużych - Dla dużych? Heh, czasami nawet oni nie dają rady… Ale nie ma wyjścia. Trzeba być twardym. Silnym. Ojciec pije i bije, zamiast pracować. A coś trzeba jeść  – chłopak mówił bez żadnego skrępowania. W zasadzie sam się dziwił czemu tak po prostu otworzył się przed nieznajomą. Ta dziewczynka miała w sobie coś niezwykłego. Poczuł przypływ sił.
-Może bym Ci pomogła trochę? - zaoferowała swoją pomoc - i tak nie mam nic do roboty teraz.
-Już mi pomogłaś - roześmiał się - dziękuje.
Ledwie skończył mówić, a jak spod ziemi wyrósł wysoki, dostojnie wyglądający człowiek i z rykiem wydarł się na chłopca
- Co ty skurwysynu se myślisz!? Może jeszcze ci herbatki zaprzyć?! Bierz się do roboty!
  Przeszedł ją dreszcz grozy. Wizja ponownie się rozmyła.
Teraz widziała przed sobą swoją matkę. Siedziała nieruchomo z twarzą schowaną w dłoniach. Na stole widać było zaschnięte ślady łez. Dziewczyna przyglądała się jej milcząc. Nagle poczuła, że coś ją wciąga.  Zaczęła się oddalać coraz szybciej i szybciej.
-Mamo nie zostawiaj mnie! - zdążyła wydać z siebie niemy krzyk.
  I wszystko zniknęło, dookoła niej była tylko pustka. W jej głowie odbijały się echem ostatnie słowa Sevila. „Jesteś taka naiwna”. „Urodziłaś się po to, żeby cię wykorzystać”. Były jak miliony szpilek przeszywające jej umysł. Pewnie miał rację. Zawsze miał. Ostatecznie rozpłynęła się w mroku.
  Sevil wciąż patrzył na ognistą kulę. W końcu chwycił ją zgrabnym ruchem. Ogarnęło go sensacyjne uczucie, gdy jego ciało wypełniała nieznana potężna energia. Pora wracać. No proszę, chodzenie po trupach okazało się iść jak po maśle. Przez ramię rzucił jeszcze tylko okiem na posiniałe już ciało dziewczyny i na odchodne rzekł:
- A tymczasem świat należy do mnie - I ruszył w stronę portalu.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...